Zbójnik Malarski – jurajski Janosik

0
676

Któż z nas nie słyszał o przygodach karpackiego zbója Janosika, który zabierał bogatym, a rozdawał biednym. Albo o sławetnym Ondraszku. Legendy o ich wyczynach przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Jak się jednak okazuje, Jura Krakowsko-Częstochowska także miała swego rozbójnika, o którym okoliczni mieszkańcy układali pieśni i wspominali w opowieściach. 

W drugiej połowie XIX wieku w Skarżycach, Ryczowie czy Kroczycach głośno było o niejakim Malarskim, który przybyć miał na jurajskie szlaki z Gór Świętokrzyskich i urządzić sobie kryjówkę w okolicach Okiennika Wielkiego. Jak wieść niesie, Malarski miał być wcześniej urzędnikiem pocztowym niesłusznie posądzonym o kradzież i skazanym na zsyłkę. Pochodzącemu z Jędrzejowa Malarskiemu ani w głowie było tracić młodość w kazamatach. Przy pierwszej możliwej okazji dał drapaka i czmychnął, gdzie pieprz rośnie. Krzywdy jednak nie zapomniał. Za niesłuszne oskarżenie poprzysiągł zemstę i tak długo dawał się we znaki świętokrzyskim kupcom, żandarmom i urzędnikom, aż postanowiono dopaść go wszelkimi sposobami. Wówczas to zajadły zbój opuścił okolice Jędrzejowa i niespodziewanie pojawił się na jurajskich bezdrożach. 

Nie trzeba było wiele czasu, by i tutaj, na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej rozbójnik zasłynął ze sprytu, zawziętości i brawury. Dla miejscowych stróżów prawa skończyły się spokojne dotąd czasy. Blady strach padł także na kupców, poborców podatkowych czy okolicznych bogaczy. Znaleźli się i tacy, którzy podziwiali hardego zbója. Szczególną estymą cieszył się ponoć Malarski wśród płci pięknej. Wysoki, barczysty, z chmurnym spojrzeniem, owiany aurą tajemniczości sprawiał, że okolicznym pannom miękły serca, wdowom kręciło się w głowie, a bywało, że i mężatki patrzyły na niego łaskawym okiem. Malarski wykorzystywał swój urok, by unikać pogoni i wodzić za nos tropiących go żandarmów. Dzięki sympatii kobiet i szacunku, jaki zdobył wśród okolicznego ludu, zbójnik znał plany prześladowców, nim oni zdążyli wcielić je w życie. Powiadano, że sympatycy Malarskiego zostawiali mu tajne wiadomości w dziuplach drzew, przydrożnych kapliczkach, skałach czy na rozstajach dróg. Chętnie gościli go także w swych domach, a gdy robiło się gorąco, wyszukiwali kryjówki. Sprytny rozbójnik nie znał strachu, a w sytuacji zagrożenia gotowy był skoczyć przez uchylone okno albo dać susa pod niewieścią spódnicę.

Stróże prawa zachodzili w głowę, jakimże to sposobem niebezpieczny zbójnik zawsze uchodzi ich pogoni. Tymczasem jego sekretną bronią była sztuka mimikry. Legendarna wręcz stała się w okolicy jego zdolność do błyskawicznego zmieniania wyglądu. Niekiedy uciekał w przebraniu włóczęgi czy żebraka. Kiedy indziej sam zaczepiał żandarmów w stroju księdza wyrzekającego na okolicznych zbójów. Wiele narosło legend wokół tego, że Malarski, wzorem znanego Janosika, zabierał bogatym, aby wspomóc biednych. Powiadano, że za dnia surowo rozprawiał się z poborcami podatkowymi, karcił lichwiarzy, by w nocy podrzucić część zrabowanych kosztowności na próg domu biedaka. 

Jedną z najbardziej znanych opowieści o Malarskim jest ta o spotkaniu z ubogą wdową. Mocno zadłużona kobieta poskarżyła się, że z powodu częstych wizyt lichwiarza przyjdzie jej zapewne sprzedać krowę, jedyną żywicielkę rodziny. Malarski nie rzekł ni słowa, zamiast tego sięgnął do sakiewki i obdarował kobietę sporą sumką na spłatę długów. Potem ukrył się w przydrożnej gęstwinie, a gdy surowy lichwiarz odebrał zadłużenie i wracał tą samą drogą, wyszedł mu na spotkanie. Dla poborcy długów dzień ten zapisał się zapewne, jako jeden z najczarniejszych w jego karierze. Ciężko dziś o przytoczenie szczegółów rozmowy. Dość rzec, że po tym spotkaniu zbójnik odzyskał w dwójnasób podarowane wdowie pieniądze, a lichwiarz odszedł z niczym.

Wszyscy, którzy słyszeli o Malarskim, wiedzieli o jego antypatii do żandarmów. Mówiono  także, że był niezwykle czuły na punkcie swojej rozbójniczej reputacji. Razu pewnego doniesiono mu o gderliwej kobiecie, która godzinami potrafiła narzekać na łotrowskie poczynania Malarskiego. Odwiedził ją zatem, a w podarunku przyniósł ze sobą krzesło. Mebel wyglądał na solidny, miał jednakże siedzisko nabite sporą ilością drobnych gwoździ. Jeszcze długo potem zdarzali się tacy, którzy przysięgali, jakoby na własne oczy widzieli, jak chytry Malarski poprosił plotkarę, by usiadła wygodnie na przygotowanym dla niej krześle. Od tej pory kobieta powstrzymywała się od wydawania osądów na temat osób postronnych.

Hulał tak sobie zbój Malarski po terenach Jury Krakowsko-Częstochowskiej, rabując, oddając się zabawie i grając na nosie żołnierzom. Aż w końcu i dla niego wybiła czarna godzina. Powiedzenie głosi: „Kto mieczem wojuje, od miecza ginie”. Podobnie było w przypadku Malarskiego. Dla tego markiza podstępu, barona ucieczek i księcia przebieranek zgasła dobra gwiazda. Jedni mówią, że wpadł w zasadzkę, inni, że dał się zwieść żandarmowi przebranemu za żebraka, który niepostrzeżenie zbliżył się do zbója i zastrzelił go na miejscu. 

Niektórzy zaklinają się, że od tego czasu zjawa Malarskiego pojawia się nocą na jurajskich ścieżkach i bezdrożach, płosząc konie i strasząc przechodniów.

Łukasz Sikora

Zdjęcie: Petra Šolajová z Pixabay